Brasov Cup 2018, Rumunia

Zapraszam do obejrzenia zdjęć oraz przeczytania relacji z mojego udziału w Brasov Cup 2018, zawodów szybowcowych, które odbywają się co roku w Rumunii, w samym sercu Siedmiogrodu.

 

Od pomysłu do realizacji.

W tym roku na początku mojego obecnego sezonu szybowcowego złożyło się kila spraw, część z nich wymagała pewnego rodzaju odcięcia się, część z nich wręcz przeciwnie – kompletnego zbliżenia do istoty materii. Postanowiłem więc skorzystać z propozycji mojego serdecznego kolegi Pawła „Taliba” z Aeroklubu Leszczyńskiego i zacząłem realizować plan polatania w Rumunii. Po dopięciu kilku niezbędnych detali zapiąłem na samochodowy hak przyczepę z naszym DG G1 i ruszyłem w drogę. Wybrałem najszybszy wariant trasy, a jej opis ograniczę do kilku faktów: 1920km, 22h za kierownicą, trasa biegnąca przez pięć krajów: Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia.  1.05.2018 o godzinie 19.oo dojechałem na miejsce okrutnie zmęczony ale szczęśliwy.

 

Treningi.

Obaj z Pawłem mieliśmy plan by przez zasadniczą imprezą polatać po okolicy aby nabrać wprawy i oswoić się z warunkami. Niestety 2.05 pogoda dawała szansę jedynie na kilkunastominutowe loty. Zbyt silny wiatr i bardzo wysoka temperatura 27°C powodowały, że kominy termiczne były wąskie i poszarpane. Dodatkowo kierunek wiatru i specyficzne ukształtowanie terenu wkoło lotniska powodowały, że start był prawdziwym rodeo. Po wylądowaniu podzieliliśmy się wrażeniami, spoglądając na widoczne przy Braszowie góry, które wołały do nas zachęcająco.

W czwartek 3.05 wiatr był jeszcze silniejszy, a temperatura podobna do dnia poprzedniego, więc zgodnie stwierdziliśmy, że ruszamy na wycieczkę. Rumunia to bardzo piękny kraj o ciekawej historii i pełen urokliwej, zabytkowej architektury. Na „pierwszy ogień” wybraliśmy skąpany w słońcu, otoczony górami pobliski Brasov.

 

4.05 Dzień zerowy – oficjalny trening.

Większość pilotów zjechała na miejsce dzień wcześniej i zaraz po przyjeździe poskładała swoje szybowce, dlatego od rana wszyscy byliśmy gotowi do oficjalnego treningu. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie i po krótkiej odprawie stanęliśmy na gridzie. Cztery Wilgi wyciągnęły wszystkie szybowce i zaczął się naprawdę fajny dzień. Podstawy chmur wynosiły ponad 2600m nad lotnisko, a że jego elewacja wynosi 520m to trzeba było mocno się pilnować, by nie przekroczyć FL95. Niestety tego dnia w kilkanaście minut po starcie moje lusterko zastrajkowało – zawiesił się wyświetlacz. Mimo iż cyfry na ekranie zmieniały się, to sam ekran nie reagował, nie mogłem przełączać ustawień. Postanowiłem, że polecę w wysokie góry i to był lotniczy strzał w dziesiątkę! Mimo iż na przeskokach w górach dość mocno traciłem wysokość, to stosunkowo łatwo odzyskiwałem ją w noszeniach. Czasem było bardzo turbulentnie i trzeba było dociągnąć pasy by nie „wyjść” z szybowca. Po ponad 4h locie wróciłem na lotnisko. Okazało się, że tego dnia kilka osób wyleciało wyżej niż FL95. Po oddaniu loga do mojego lotu nie było zastrzeżeń mimo iż ślizgałem się po dopuszczalnej granicy gdzieś na wysokości  3100m QNH (  2650m QNE ).

Problem z moim lusterkiem zmusił mnie do tego, by rozpracować zabudowaną w szybowcu nawigację. Wgrałem punkty zwrotne, strefy, ustawiłem profil pilota i mniej więcej byłem gotowy do następnego dnia licząc na to, że kłopoty z lusterkiem już nie wystąpią.

 

5.05 Początek zawodów i pierwsza oficjalna konkurencja.

Podobnie jak podczas dnia treningowego również na pierwszą konkursową trasę podano zadanie AAT czyli obszarówkę. Jak się potem okazało organizatorzy w każdym dniu wykładali tego typu trasy z uwagi na rozpiętość współczynników w klasie Mixed1 ( od 98 do 120 ), gdzie obok Jantarów, DG startowały Ventus 2 i ASG 29Es. Jakoś tych wszystkich pilotów trzeba było zadowolić.

Prognozowana pogoda miała być gorsza niż podczas dania treningowego, z niższymi podstawami i częściowo bezchmurną termiką w dolinach oraz cumulusami w górach. Po starcie lot w kierunku pierwszej strefy przebiegł bez większych problemów, jednak zupełnie bez sensu poleciałem środkiem doliny zamiast bliżej gór. To spowodowało, że musiałem się dość długo walczyć w parterze u ich podnóża i zanim się wygrzebałem minęło dość dużo czasu.  Po zaliczeniu pierwszej strefy planowałem przelecieć przez dolinę w kierunku niższego pasma gór, nad którym stały średniawe Cu, po to by wzdłuż tego pasma polecieć do drugiej strefy. Jednak trakcie przeskoku zaczynał mi doskwierać problem ilości miejsca w szybowcu. Przy moich gabarytach dość mocno wypełniam kabinę zmuszając się do wielu kompromisów. Dodatkowo znów „zwiechę” zaliczyło moje lusterko, a do tego co pokazuje szybowcowy LxNav jeszcze nie miałem wystarczającego zaufania. Powietrze było mętne i trzeba było mocno wytężać wzrok, a napotkany po drodze ruch powietrza tylko w niewielkim stopniu powstrzymał opadanie.

Pierwsze loty szybowcem DG G1 wykazały, że jest problem w kompensacji wskazań wariometrów. Dość często zdarzała się sytuacja, że analogowy wariometr pokazywał +2,5m/s, a elektroniczny -3m/s. Te wszystkie minusy wpłynęły na podjęcie decyzji o przerwaniu zadania. Spokojnym lotem ślizgowym wróciłem nad lotnisko, potem poleciałem jeszcze na chwilę w kierunku gór. Dzień był połowicznie udany i stwierdziłem, że trzeba coś podziałać z wariometrem.

6.07 Ponieważ pogoda zapowiadała się na lotniczą ale bardzo słabą postanowiłem odpuścić konkurencję i skupić się na rozpracowaniu ustawień nawigacji i wariometru LxNav.

 

7.05 Bardzo udane polowanie

Prognozowana pogoda zapowiadała niższe podstawy noszeń, bezchmurną termikę w dolinach i chmurami Cu w górach. Zapowiadało się ciekawie. Po wyczepieniu nad Braszowem rozpoczął się mozolny proces nabierania wysokości i stopniowo przesuwałem się w góry licząc na to, że tam noszenia będą mocniejsze. To była oczywista taktyka, którą zastosowali wszyscy piloci. Najpierw nabierałem wysokości w okolicy góry wyrastającej z miasta by potem przelecieć nad Polana Brasov i nabierać wysokości na stoku Postavaru, na którego szczycie znajduje się schronisko i trasy narciarskie. Po przedostaniu się za grań na stronę zawietrzną pracował bardzo silny i turbulentny komin, który w dość szybko dał podstawę bliską 2000m QNE. O tej godzinie start lotny był już otwarty, więc lotem ślizgowym przeleciałem z gór w stronę linii startu, która była oddalona o około 16km. Po zaliczeniu startu wróciłem w okolice schroniska by znów odzyskać straconą wysokość i polecieć dalej.

Pierwsza strefa była wysoko w górach i zaliczenie jej nie sprawiało większych trudności. Ponad górami poleciałem w kierunku drugiej strefy i nie ukrywam, że dynamika ruchów powietrza nad szczytami nie pozwalała mi spokojnie lecieć i wytracać wysokości w locie ślizgowym. W każdym momencie lotu analizowałem którędy można uciekać w doliny w sytuacji gwałtownych duszeń i gwałtownej utraty wysokości. Tu oczywiście pokutowało stosunkowo małe doświadczenie w tych górach bo dość nisko pode mną latały szybowce i wydawało mi się, że specjalnie nie czują respektu przed siłami natury. Tego dnia zdecydowanie lepiej dogadywałem się z szybowcem i miałem już pełną swobodę w używaniu Lx’a. Zaliczenie drugiej strefy nie stanowiło żadnego problemu, a „schody” zaczęły się przy strefie trzeciej, która w całości przykryta była grubą warstwą chmur z licznymi opadami deszczu. W połowie drogi do strefy wleciałem pod ciemne i gęste zachmurzenie ale okazało się, że pod nim całkiem dobrze nosiło i dzięki temu nie tracąc zbytnio wysokości doleciałem w okolicę 5km od granicy tejże strefy. Z mojego punktu patrzenia wydawało się, że trzecia strefa jest w całości pokryta deszczem i zastanawiałem się jak ją zaliczyć. Tu popełniłem taktyczny błąd – założyłem, że duszenia nie będą większe niż dotychczas, i że dam radę polecieć do strefy zaliczyć ją i wrócić do noszenia, i nawet jeśli po drodze nie znajdę niczego co mnie podtrzyma. Znalazłem lukę w opadzie i rozpocząłem swoją podróż do strefy i … do ziemi. Lot w ciągłym zwiększonym opadaniu, zaliczenie strefy i potem odwrót w deszczu poprowadziły mnie prosto do pola. Te wybrałem wzorcowo, blisko głównej drogi, z ładnym wjazdem.

Gdybym skupił się na utrzymaniu wysokości przed podjęciem ataku na ostatnią strefę, gdybym obleciał opad od lewej, słonecznej strony to powrót na lotnisko byłby formalnością – zabrakło cierpliwości i chłodnej oceny sytuacji. Mimo zakończenia przelotu w polu lot uważam za bardzo udany.

 

8-10.05 Przerwa w lotach i zwiedzanie.

8.05 z uwagi na słabe prognozy razem z Pawłem odpuściliśmy loty, a 9 i 10.05 konkurencje zostały odwołane zupełnie. Te dni poświęciliśmy na wycieczki po okolicznych historycznych atrakcjach.

11.05 Niby nudny lot

11.05 Przyniósł klasyczną prognozę szybowcową i trasę z trzema strefami. Pomijając lot zakosami specjalnie nie byłoby o czym opowiadać gdybym o mało nie pogrzebał tematu na dolocie. Zarówno lusterko jak i nawigacja pokazywały, że 30 km od lotniska mam 500m zapasu. W trakcie dolotu wysokość mi tak topniała, że omal nie dałem w pole tuż przed lotniskiem. Za zbyt niski dolot dostałem punkty karne. Nauczka, że w górach nic nie jest oczywiste, a kierunek wiatru potrafi się w krótkim czasie zmienić nawet o 90°.

Lot udany ale szału nie było.

 

12.05 Dla nas ostatnia konkurencja

Dla Pawła i dla mnie była to ostatnia konkurencja podczas Brasov Cup. Zgodnie ustaliliśmy, że przed nami długa droga w kierunku domu – on wracał do pracy, ja jechałem jeszcze do Prievidzy na GCC by dołączyć do Marcina, Krzyśka i reszty ekipy z Aeroklubu Gdańskiego.Prognoza na ten dzień przewidywała noszenia do 1400m, bezchmurną termikę w dolinach i nieco lepsze warunki w kierunku na północ. Godzinę startów ziemnych przesunięto na godzinę 13.oo. Po wyholowaniu i wykręceniu 1300m na bezchmurnej przecięliśmy z Pawłem linię startu i w parze ruszyliśmy w kierunku pierwszej strefy. Po drodze dołączyli do nas inni piloci i peletonem około ośmiu szybowców ruszyliśmy  w kierunku widocznych na północy Cu. Dłuższe latanie w grupie mnie nudzi, dlatego tuż przed pierwszą strefą odłączyłem się od grupy szukając własnej drogi i to był błąd, ponieważ do strefy doleciałem dość nisko i trzeba się było grzebać w wąskich i „złośliwych” noszeniach. Odzyskanie wysokości kosztowało mnie dużo czasu i do następnej strefy leciałem sam. Do granicy drugiej strefy trzeba było lecieć ponad 20km na bezchmurnej ale nie udało mi się znaleźć żadnych noszeń i po utracie znacznej części wysokości wróciłem w miejsce gdzie mnie ostatnio podnosiło. Dzień zaczynał się kończyć, a ja tego dnia nie maiłem ochoty na lądowanie w polu, dlatego wróciłem na lotnisko. Paweł mimo moich wcześniejszych problemów z dolotem obleciał trasę, zaliczył metę i wylądował 1 km przed lotniskiem. Jemu też nawigacja pokazywała zapas. Taka to charakterystyka lotów w górach. Wniosek po tym przelocie był taki, że mimo upodobań i preferencji są takie pogody, w których należy latać w grupie – dzięki temu są dużo większe szanse na oblecenie trasy. Ukończenie przelotu na lotnisku daje więcej punktów niż najszybszy przelot zakończony w polu, a to ma spore znaczenie przy zliczaniu punktów w klasyfikacji generalnej – warto o tym pamiętać.

 

Podsumowanie

Podczas mojego wyjazdu do Rumunii miałem kilka założeń: po pierwsze – przemieścić się w nowe miejsce i polatać, po drugie – zapoznać się bliżej z naszym nowym klubowym szybowcem DG G1 ( DG 100 ) oraz z wbudowaną w niego nawigacją LxNav 8080, po trzecie – „liznąć” chociaż trochę transylwańskich klimatów. Chociaż po wszystkim mam niedosyt wyniku sportowego to jednak z wyjazdu jestem bardzo zadowolony.

Rumunia to bardzo piękny kraj z mnóstwem atrakcji, a lokalesi to wyjątkowo przyjaźni ludzie. Zawiązało się wiele ciekawych znajomości. Gorąco polecam Brasov  oraz lotnisko w Sanpetru; osobiście na pewno tam wrócę pozwiedzać i polatać.

Na koniec chciałbym podziękować wszystkim tym osobom, które podczas mojego wyjazdu do Rumunii wspierały mnie mentalnie dzwoniąc i dopytując się o szczegóły. To specjalnie dla nich postanowiłem napisać tą relację. Niektóre z tych osób to Niezłe Ziółka ;p

tomek_s.