Diamentowy lot

Gorąco zachęcam do przeczytania relacji Wojtka Izdebskiego z jego lotu po diament

Od dwóch lat próbowałem zrobić przewyższenie diamentowe, jeżdżąc w miarę regularnie do Jeleniej Góry. W pierwszym moim sezonie falowym byłem w „Jeleniej” cztery razy, robiłem tam przewyższenie do Złotej Odznaki Szybowcowej i wylatałem około siedemnaście godzin. Miałem nadzieję, że w miarę nauczyłem się zasad rządzących tego rodzaju lataniem.
Tegoroczny sezon falowy zaczął się dla mnie niezbyt szczęśliwie, ponieważ za pierwszym razem (29.9.07) skończyło się tylko na manewrach. Tego dnia wystartowały tylko dwa szybowce, stwierdziły, iż fali niema i wylądowały po około 30 minutach.

Kolejny raz (2.12.07) był bardziej szczęśliwy i polatałem prawie godzinę. Wysokość mojego lotu jednak nie była oszałamiająca – 1200m do 1500m i ani metra wyżej. (…) Tłumaczyłem to sobie tym, że to nie był mój dzień i że po prostu miałem mniej szczęścia.

Następny dzień falowy zapowiadał się na koniec grudnia i większość z obserwowanych prognoz pogody potwierdzała to zgodnie, co zdarza się dość rzadko. Dodatkowo Jan Młynarczyk szybowcowy guru od przepowiadania fali, który od dość dawna nie wypowiadał się w tym temacie też to potwierdzał, więc wszystko zaczęło się dobrze układać.

Według prognoz fala diamentowa miała być w sobotę 29.12, więc zaplanowałem mój wyjazd do Jeleniej i wyruszyłem w piątek wieczór. Po dwunastu godzinach jazdy pociągiem byłem na miejscu o siódmej rano. Pogoda nie zapowiadała fali, nie było prawie wiatru, ani żadnego zachmurzenia. Zachmurzeniem się nie przejmowałem, bo z prognozy wynikało, iż będzie to fala wyżowa, czyli bez chmur, ale brak wiatru nie napawał optymizmem. Pomimo tego ruszyłem dziarskim krokiem w stronę lotniska. Nie uszedłem 200 metrów gdy dostrzegł mnie Marek Korneć i zabrał na pokład swojego dużego fiata, którym dotarliśmy na lotnisko.
(Marku jeszcze raz ogromne dzięki za pomoc! Na ludzi z Jeleniej zawsze można liczyć!!!)

Na lotnisku wszyscy byli już w pełniej gotowości. Szybowce powystawiane i uzbrojone, a obok nich ich piloci, którzy tak jak ja mieli nadzieję zdobyć tego dnia diament. (…)

Przed godziną dziewiątą byliśmy już wszyscy na starcie. Na początek wystartowały dwa Puchacze i jeden Junior. Jeden z Puchaczy osiągnął pułap około 3800 m i zgłosił, że wyżej nie da rady. W tym czasie Junior walczył o przetrwanie na wysokości około 2000 m i nie mógł się przebić wyżej. Wyglądało na to, że jeszcze nie ma porządnej fali i należało poczekać. Prognoza zapowiadała najlepsze warunki na godzinę dwunastą, wiec odłożyliśmy nasze starty do godziny jedenastej.

(…) Ja wystartowałem jako drugi. Starty dobywały się na krótkiej linie i hol był w miarę spokojny. Raz czy dwa razy targnęło mnie mocniej. Jak się okazało spokój był tylko do czasu. W momencie uzyskania pułapu 800 m. trafiłem na bardzo silny rotor, który momentalnie obrócił samolot i szybowiec o 90 stopni. Lecąc po prawej stronie samolotu i dużo poniżej nagle znalazłem się po przeciwnej stronie i sporo ponad samolotem. Nie było czasu na zastanowienie, szybko wczepiłem się by uniknąć problemów. Na szczęście byłem już na tyle wysoko, że mogłem bezpiecznie wrócić na lotnisko. Próbowałem jeszcze nawiązać kontakt z falą, lecz niestety skończyło się to marnie i musiałem lądować. Pomyślałem sobie: „ładny początek, wszyscy załapują się i pną do góry, a ja z powrotem na ziemie” – nie zapowiadało to nic dobrego.

Drugi start okazał się bardziej szczęśliwy. Nauczony poprzednim doświadczeniem nie spuszczałem ani na chwilę wzroku z samolotu, koncentrując się maksymalnie na poprawnym pilotażu. Dzięki temu udało mi się bezpiecznie dotrzeć do momentu wczepienia nad Sosnówką.

Holownik zostawił mnie na wysokości 900m -1000m w polu falowym, gdzie noszenie było rzędu 3-4 m/s. Nareszcie było lepiej! Na wysokości około 2000m noszenie spadło do 1,5 m/s. W tym czasie inne szybowce zgłaszały 1,5m/s do 2 m/s i wysokość ponad 4000m w rejonie Śnieżnych Kotłów. Przyjąłem więc kurs na Śnieżne Kotły cały czas mając 1,5 m/s wznoszenia i prędkość 60-65km/h. Dostrzegłem jakiegoś juniora, który był bardzo, ale to bardzo wysoko i wydawało mi się, iż ma on około 5000m. Jak ja mu zazdrościłem! (…) W rejonie Śnieżnych Kotłów noszenie wzrosło do 2m/s a nawet 2,5 m/s. Leciałem z kursem 215 do momentu, aż noszenie spadło do 0,5m/s, następnie zrobiłem zakręt o 180 stopni i 5 sekund lotu po prostej. Kiedy wariometr zaczął wskazywać 2,5m/s zrobiłem kolejny zakręt o 180 stopni na kurs 215. (…)
Ja w tym czasie piąłem się uparcie do góry. Na wysokości 5000m noszenie spadło do 1m/s i nadal, lecz wolniej umożliwiało uzyskiwanie wysokości. Z każdą setka metrów noszenie stawało się coraz słabsze by całkowicie skończyć się na wysokości 6180m. Teoretycznie miałem już diament ale obawiałem się, iż, że względu na niedokładność barografu i wysokość wczepienia 6180m mogło okazać się ciut za mało. Inne szybowce zgłaszały w tym czasie podobna wysokość i koniec noszenia. Polatałem na tej wysokości jeszcze około pół godziny ale nie wzniosłem się ani o metr, wręcz przeciwnie, spadłem około 100m. Licząc na lepsze noszenia postanowiłem udać się w rejon Karpacza. Tam zamiast noszenia trafiłem na dość spore duszenie (5-6m/s) i w mgnieniu oka spadłem o ponad 1500m. Na szczęście dmuchnęło mocniej i w okolicy Borowic trafiłem na noszenie 1,5 m/s, w którym powoli odzyskiwałem utraconą wysokość. Na wysokości 5500m noszenie spadło do 0,8 m/s ale nie odpuściłem go i mozolnie piąłem się w górę. Noszenie cały czas utrzymywało się i dzięki niemu udało mi się wyjść na wysokość 6600m. Pomyślałem: „teraz to już na pewno mam diament i oby tylko barograf to zapisał”.

Na wysokości 6600m zostawiłem noszenie 0,8m/s i zacząłem schodzić w dół do lądowania. Podejrzewam, że temperatura na tej wysokości była w okolicy -40 i dlatego bardzo przemarzłem. Po około 30 minutach byłem już nad lotniskiem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że jest tam trzecia fala umożliwiająca zabranie się nawet z 400m. Byłym już jednak za bardzo zmęczony aby próbować to wykorzystać, a dodatkowo na ziemi były kolejne osoby chętne do latania.
Po wylądowaniu z drżeniem rąk delikatnie sprawdziłem czy barograf coś zapisał. Na szczęście wszystko było w jak najlepszym porządku. Lot był zapisany wyraźnie i bez przerw.

Była to moja siódma wyprawa do Jeleniej Góry która okazała się bardzo szczęśliwa. Polatałem trzy godziny i zrobiłem przewyższenie 5832m. W ten sposób skompletowałem wszystkie warunki wymagane do Złotej Odznaki Szybowcowej z Trzema Diamentami.