Nareszcie w powietrzu!

Po ponad 200 dniowej przerwie spowodowanej najpierw końcem poprzedniego sezonu termicznego, a następnie pandemią, dzięki odpowiedniemu układowi planet dostałem od żony przepustkę – w weekend będę mógł polatać.
Pogoda nie zapowiadała się dobrze – powtórka poprzedniego deszczowego i bardzo wietrznego dnia. W planach miałem loty sprawdzające oraz ćwiczenie lądowań jako wprawkę przed sezonem przelotowym, i nawet nie liczyłem na termikę.
Po przejściu wszystkich procedur pandemicznych, w maseczce i różowych lateksowych rękawiczkach, rozpocząłem o 10:10 loty sprawdzające.
Poszarpane, lekko już pokrapiające deszczem chmury nie chciały brać, a z zachodu nieubłaganie nadciągał szeroką „tyralierą” zapowiadany intensywny opad. Po kilku krótkich lotach nastąpiło szybkie hangarowanie całego sprzętu zakończone już w strugach deszczu. Wraz z deszczem „odpłynęło” do domu kilku kolegów, co pozwoliło mi „przytulić” się do mojego ulubionego DG-101G. Warto było zostać, bo po deszczu przeszedł pas czystego nieba dając chwilowy dostęp silnemu słońcu. Z oddali widać było szybko nadciągające mocno poszarpane, ale jakby ciut pogodniejsze chmury. Wystartowałem w kilka minut po dojściu do nas pierwszej grupy cumulusów. Termika sprowadzała się do chaotycznych podrzuceń odchylającego się po skosie do góry strumienia wiatru, tak że nawet po wycentrowaniu czegoś trzeba było się mocno nagimnastykować by tego czegoś nie zgubić. Dopiero po zbliżeniu się do wysokości „sufitu” (900m) można było chwilkę się zrelaksować obserwując malowniczo żółciejące pola rzepaku oraz omijające nas bardziej od południa i północy, lokalne opady deszczu.
Przez chwilę utworzył się szlak chmur, na który załapaliśmy się w 3 szybowce, niemniej po kilkudziesięciu minutach lotu przyszedł kolejny wał pełnego wilgoci zachmurzenia, który szybko sprowadził wszystkie szybowce na ziemię. Kolejne starty na szarpaną termikę były bardzo dobrym treningiem precyzyjnego i dynamicznego panowania nad szybowcem – po raz kolejny mogłem zachwycać się zwrotnością DG. Trzeba było mocno uważać by w płaskich kominach nie dać się zwiać za daleko na zawietrzną stronę lotniska, ponieważ przy powrocie występowały duże obszary silnych duszeń, nawet do -5m/s. Mój ostatni lot został skrócony nagłym uziemieniem wszystkich szybowców z powodu startu wojskowego śmigłowca, na szczęście i tak planowałem lądowanie przed hangarem.
Siedem lotów i prawie 3h w powietrzu uważam za pomyślną wprawkę na początku mocno opóźnionego  startu sezonu.
Jarek W.