Pierwszy w życiu wylot ze stożka

Od kilku dni w prognoza pogody na 27 maja wyglądała bardzo zachęcająco – lekki wiatr z zachodu, wysokie podstawy cumulusów i silne noszenia, nie było więc innej opcji niż załatwić transport i ruszyć na lotnisko do Lisich Kątów.

W sezonie byłem już dosyć wlatany – miałem za sobą kilkanaście godzin na termice nadlotniskowej i kilkadziesiąt lądowań, a po obleceniu kilku tras w stożku uznałem, że najwyższa pora z niego wylecieć. Na odprawie przelotowej zostaliśmy szczegółowo zaznajomieni z prognozą pogody. Dla mało zaawansowanych wyłożona została trasa 160km z 3PZ’ami, a najdalszy z nich był 45km na zachód od lotniska. Tego dnia przypadł mi szybowiec Astir CS Jeans, po jego przygotowaniu oraz po przygotowaniu prowiantu i nawigacji byłem gotowy do lotu.

Starty za holówką rozpoczęły się około południa, a ja oderwałem się od ziemi o 13:05. Po wyczepieniu na 500m po wschodniej stronie lotniska od razu trafiłem stabilny komin dający 2m/s średniego wznoszenia, w którym były już dwa inne szybowce i wielkie było moje zdziwienie, gdy na 1200m dobrze wycentrowany komin zniknął. Zdecydowałem się na przeskok w stronę Grudziądza licząc na znalezienie komina nad jedną z hal, co w przeszłości wielokrotnie kończyło się powodzeniem. Niestety nie znalazłem tam nic prócz zmniejszonego opadania i następne pół godziny spędziłem w okolicy Grudziądza szukając komina, który dałby mi wysokość umożliwiającą komfortowy przeskok na drugą stronę Wisły.

Zachęcony komunikatami usłyszanymi na radiu, o warunkach panujących na Borach Tucholskich, zdecydowałem się z wysokości 900m na przeskok za Wisłę . W okolicy autostrady trafiłem na silny komin, który błyskawicznie wywindował mnie pod podstawę sięgającą około 2000m, skąd obrałem kurs do pierwszego PZ-ta – wsi Długie (45km od Lisich). Odcinek pod wiatr przeleciałem wyjątkowo sprawnie, droga do PZ-ta usiana była dobrze wyglądającymi chmurami, z których każda niezawodnie zaznaczała komin regularnie „zamykający” wariometr.

Po zaliczeniu pierwszego PZ-ta sytuacja nieco się pogorszyła i zgodnie z porannymi zapowiedziami liczne chmury zaczęły się „rozlewać” odcinając dostęp słońca do ziemi. W drodze do drugiego PZ-ta nie trafiałem już tak dobrze w kominy i by podreperować wysokość musiałem odlatywać od „kreski’ w kierunku bardziej nasłonecznionego obszaru.

Drugi PZ zaliczyłem na wysokości 1200m i skierowałem się na zachód. Niestety przelot przez duszenia nad zacienioną częścią lasu kosztował mnie zbyt wiele wysokości i wtedy pierwszy raz zdałem sobie sprawę, że powrót na lotnisko startu może być tego dnia problematyczny.

Lot przez bardzo spokojne powietrze, a także deficyt wysokości dolotu do lotniska przekraczający już 1000m nie napawały mnie optymizmem. Gdy na wysokości 800m w okolicy wsi Osie nie znalazłem nic, co pozwoliłoby mi zabrać się w górę, nadleciałem nad lądowisko w Czersku Świeckim. Zdawałem sobie sprawę, że raczej nie znajdę lepszego miejsca do lądowania niż 400m betonowego pasa leżącego idealnie w osi wiatru. Obleciałem to miejsce dookoła w poszukiwaniu jakichkolwiek przeszkód i innych niespodzianek uniemożliwiających lądowanie. Po stwierdzeniu braku przeciwwskazań na 250m ustawiłem szybowiec na pozycji z wiatrem…

Po lądowaniu wykonałem telefon na lotnisko, a później z powodu braku w okolicy jakiejkolwiek cywilizacji miałem nadmiar czasu na przemyślenia co poszło nie tak. Zdziwiłem się jednak bardzo gdy przyszło do mnie małżeństwo z dzieckiem. Po rozmowie i zrobieniu kilku zdjęć z szybowcem znów zostałem sam…

Koledzy przyjechali po mnie po 3h, sprawnie załadowaliśmy szybowiec na Krakusa i wyruszyliśmy w 40km drogę powrotną.

Mój pierwszy wylot ze stożka skończył się po ponad 3h lotu, przelecianych blisko 100km i niestety 30km od lotniska startu, jednak jest to dla mnie duży przeskok w stosunku do ”wożenia się” nad lotniskiem.

Emocje z tego wydarzenia będą mi jeszcze długo towarzyszyć.

Jan