Między niebem, a ziemią.

Pierwsza niedziela września obdarowała nas zapowiedzią jesiennej pogody z 2,5h „oknem” na trasę o długości 150km. Wystartowałem tuż przed 12 i po stwierdzeniu, że warunki są dokładnie takie jak określała prognoza, niemal natychmiast odszedłem na trasę w kierunku 1PZ (424 Borowy Młyn).

Wiał silny wiatr, około 30km/h, ale mimo tego leciało mi się zaskakująco przyjemnie. Na tym odcinku maksymalna podstawa chmur jaką osiągnąłem to 1070m ale przeważnie trzymałem się w nieco niższym przedziale wysokości. Udawało mi się lecieć szlakiem, lub wynajdywać połączenia między chmurami, prawie bez krążenia, no chyba, że w danym miejscu podniosło zacniej.

Pierwsze „szachy” z pogodą zrobiły się po 1PZ . Do przelecenia była całkiem rozległa połać kaszubskiego boru, a wysokość niespecjalnie wesoła – ok 600m, dlatego musiałem wrócić do wcześniejszego noszenia aby odzyskać nieco wysokości. Krążąc w słabym kominie dałem się znieść przez wiatr około 10km w kierunku kolejnego PZ (392 Stara Kiszewa), przed którym wykręciłem”szaleńczą” podstawę 1100m. Dalej do Starej Kiszewy szło całkiem zgrabnie lecz niebo niemal nagle przykryły „rozlańce” czyli chmury, które przestawały nosić.

Z prognoz wynikało, że o tej porze miał być już koniec lotnego dnia, dlatego zamiast lecieć do 3PZ (515 Brusy) wróciłem w okolice EPKO. W międzyczasie w tej okolicy pojawił się również Wojtek lecący na DG 100 G1. Obaj czuliśmy ogromny niedosyt bo przelecieliśmy niecałe 90km, a ponieważ niebo lekko się ożywiło dlatego zdecydowaliśmy się na wspólny skok w kierunku Brus.

Niecałe 15km przed Brusami zatrzymaliśmy się, bo nie było szans na dalszy lot bez ryzyka lądowania w polu. Tu właściwie należało definitywnie zakończyć trasę i podjąć decyzję o powrocie na lotnisko. Czekaliśmy na jakieś połączenie między chmurami, które da nam szansę na dalszy lot i chociaż w zasadzie z noszeniami była to już „kaplica” to świadomie podjęliśmy ryzyko dalszego lotu po trasie. Tuż przed Brusami zostałem w kominie „trzymając go”, a Wojtek poleciał do przodu by zaliczyć PZ i wracając w stylu „sztafetowym” miał przejąć komin. Niestety noszenie zaczęło słabnąć, więc poleciałem nad Brusy i dopiero wtedy zrobiło się ciężko. Niebo w kierunku Kornego było ciemno szare, dlatego odbiliśmy w stronę Borska, gdzie jeszcze „majaczyły” jakieś znikające kłaczki.

Wspieraliśmy się wzajemnie ale latając w przedziale 400m – 600m trudno o duży zasięg i możliwość przeskoku do komina kolegi. Walczyłem długo oglądając pas lotniska w Borsku z każdej ze stron i z różnych wysokości.
Pocieszał mnie fakt, iż na radiu Borsk odezwał się człowiek i poinformował o stojących na betonce dwóch Cesnach, braku ruchu i pasie w użyciu.

Miałem 700m wysokości nad Borskiem i nie miałem dolotu do EPKO. Przez wielką szarość na niebie i grożące opady deszczu pojawiła się w mojej głowie „apteka”. Wyliczanki w stylu MC 1.2; -50m do EPKO; godzina na zegarku; prędkość wiatru; czas potrzebny do dolotu … trochę mnie to zmroziło i stwierdziłem, że ląduję w Borsku gdyż bezpieczny dolot do EPKO stoi pod znakiem zapytania.
Grzecznie zgłosiłem się w Radiu Borsk informując o swoich zamiarach. Miły głos zaprosił i poinstruował, w której części lotniska jest najrówniej.

Wylądowałem popisowo i po chwili przyjechał samochód, z jak się okazało, stacjonującym tam pilotem Dromadera. Zaciągnęliśmy się na stojankę, zabezpieczyłem szybowiec i w miłym towarzystwie czekałem na kolegów z wózkiem.

Czy było warto skakać do Brus i prosić się o te „kłopoty”? W/g mnie TAK!, gdyż przeleciane w takich warunkach kilometry i takie wyciśnięcie dnia, dało mi poczucie, że zrobiłem absolutnie wszystko, aby przelecieć trasę zachowując bezpieczeństwo.
Jak się okazało, Wojtek „dokulał” się do EPKO i gdy ponownie zobaczyliśmy się w Kornem nasze uśmiechy były znaczące – łatwo nie było!

Piotr.

Lot do zobaczenia na : https://www.onlinecontest.org/olc-3.0/gliding/flightinfo.html?dsId=8175397