Wiszące na ścianach kalendarze od wielu dni wyraźnie pokazywały zbliżającą się wiosnę. My, zamknięci w houmofisach, już parę razy oglądaliśmy przez okna pięknie wybudowane cumulusy, jednak do tej pory nie udało się ich dotknąć skrzydłami.
Wygłodniali po zimowej przerwie przebieraliśmy nogami by się wznowić, by móc latać – wysoko, daleko, by móc oderwać się od niemiłej rzeczywistości. Tego dnia zaraz po utopieniu Marzanny stawiliśmy się na lotnisko i po krótkich przygotowaniach byliśmy gotowi do lotów.
Wystartowałem i w mgnieniu oka świat nabrał kolorów….chociaż nie, w tym przypadku to złe określenie, bo tego dnia zima nie dała o sobie zapomnieć. Zresztą sami zobaczcie.
t.