Przelot szybowcem po trasie jest w procesie szkolenia swoistą wisienką na torcie, a dla ludzi z północy latających na co dzień w warunkach „zer dodatnich” nie jest to zwykły spacerek. “Piloci z Pruszcza”- oddzielny gatunek pilotów wykorzystujących każdą pogodę do latania wyróżniają się spośród reszty zaciętością, upartością, radością z każdej minuty lotu.
W ostatnim czasie aż czterokrotnie przymierzałem się do „przelecenia setki” potrzebnej do licencji, jednak zawsze wygrywała pogoda. Dostałem w końcu wiadomość od swojego instruktora Tomka o potrzebie przebazowania „górą” klubowego Puchacza z Kornego (EPKO) do Pruszcza Gdańskiego (EPPR). Do umówionego terminu zostały 3 dni i nie muszę chyba wspominać ile razy z duszą na ramieniu wchodziłem na przeróżne strony meteo zaczynając od RASPa po Sat24, ICM, AWIACJA IMGW i na pogodzie z accuweather kończąc. W umówiony dzień obudziłem się o godzinie 4:45, niebo było czyste i błękitne nieskalane żadną chmurką, jednak z północy nadchodziły czarne, średniowysokie chmury, które wyglądały dość niepokojąco – “na pewno się rozejdą”- pomyślałem. Dla pewności sprawdziłem telefon – brak sms’a od Tomka zwiastował jedno – wiarę w udany przelot. O godzinie 7:20 niebo w Wejherowie zostało przykryte gęstą warstwą chmur, z których padał śnieg. Dla pewności sprawdziłem telefon- brak sms’a, okej, idę się przygotować. Mapa razem ze wszystkimi dokumentami została spakowana dzień wcześniej, zjadłem swoje ulubione płatki i czekałem na dziadka, który miał zawieźć mnie do Kornego. Jadąc na lotnisko mijaliśmy iście kanadyjskie widoki – drzewa zostały pokryte śnieżnym puchem, a droga przemieniła się w śliską szklankę.
O godzinie 9:40 dotarliśmy do Kornego, poczekaliśmy na resztę ekipy i poszliśmy do lotniskowego baru na ciepłą herbatę, przy której Tomek poprowadził przedlotową odprawę. Śnieg przestał padać, a słońce zaczęło przedzierać się przez chmury. O 13:00 po uporaniu się ze sprzętem i zniknięciu śniegu zalegającego na polu startów, Puchacz, Jantar ( z Filipem ) i tutejszy Pirat ( z Marcinem ) stanęły „na kwadracie” na kierunku 06 czyli do odlotu od strony lasu. Idąc pieszo na start umówiłem z Tomkiem całe zadanie: taktykę, nawigację, na co zwracać uwagę, o co może mnie zapytać, itd. Na ziemi było około 5°C a my byliśmy ubrani “na cebulkę” wiedząc, że pod podstawą temperatura spadnie do około -10°C (zimno jak na maj no nie?). Zapakowaliśmy batony, kanapki, wodę, mapę, nawigację, a ja dodatkowo promyk nadziei, że tym razem się uda.
Wystartowaliśmy o godzinie 13:20. Zaraz po wyczepieniu załapaliśmy się na dosyć silny komin około 3,5 m/s. Najpierw kręcił Tomek, później ja, jednak nie udało mi się wykręcić pod samą podstawę. Po zdobyciu 1600 metrów ( podstawy chmury były na 1800 m) polecieliśmy na południe do kolejnej chmurki. W międzyczasie zorientowałem się gdzie mniej więcej jestem. Tomek zwrócił moją uwagę na charakterystyczne punkty jak hala w Łubianie, czy przejazd kolejowy między dwoma jeziorami w Garczynie. Towarzyszył nam również Pirat, którego bacznie obserwowałem „serfując” z nim w kominie. Czas w powietrzu płynie trochę inaczej i miałem wrażenie, że dookoła lotniska latamy już z 1,5 godziny, a dalej nie możemy wkręcić się pod podstawę. W rzeczywistości po jakichś 30 minutach lotu i na wysokości 1500m zgłosiliśmy odejście na trasę.
Pierwszym punktem zwrotnym było Tuchomie – mała miejscowość na południowy zachód od Bytowa. Tą część trasy przebyliśmy pod wiatr, dlatego zaliczenie 1 PZ’ta zajęło nam stosunkowo dużo czasu. Kominy chodź silne nie dawały dużego pola manewru ponieważ były ciasne i jeden błąd w centrowaniu mógł doprowadzić do “wypadnięcia” z niego. Pojawiły się też szlaki chmur, które wprawdzie układały się w poprzek naszej trasy, to jednak udało się je wykorzystać. Tafle wody z okolicznych jezior silnie odbijały promienie słońca i dawały lekkie wytchnienie od zimna ale tylko na przeskokach. W krążeniach pod cumulusami przy prawdziwie zimowej temperaturze chłód powietrza beztrosko hulał po kabinie, co powodowało „grabiejące ręce” i wpływało na czucie w stopach. Co warto podkreślić zimno w żaden sposób nie odbierało nam radości lotu, ot taki sobie niecodzienny warun.
Jakoś w połowie drogi udało nam się dokręcić do podstawy. Cały czas byłem kontrolowany czy aby na pewno wiem gdzie jestem i wydaje mi się, że spełniłem oczekiwania instruktora.
W drodze do Pruszcza następnym punktem zwrotnym była Kliniska – wioska niedaleko granicy strefy 022B (Pruszcz Area ), do której jeszcze nie mieliśmy wstępu. Lecieliśmy z wiatrem. Ten odcinek trasy przebiegał dość szybko, robiliśmy zdjęcia lasów w ciekawych kształtach, lotniska w Borsku, zjedliśmy kanapki, śmialiśmy się i czerpaliśmy frajdę z widoków i silnych kominów. Mniej więcej 7 kilometrów od Starogardu Gdańskiego rozpoczęliśmy rozmowę ze Zbliżaniem w Gdańsku ( EPGD ) o możliwości wejścia do strefy 022B, potem do o22A i TRA20B. Pruszczańskie klimaty powoli dawały się we znaki bo z silnych środkowo-kaszubskich kominów zrobiły się nadmorskie słabe kominki. Nasza wysokość spadła do 1000m i z tej wysokości nie mieliśmy już dolotu do lotniska w Pruszczu. Pomimo już zaliczonego zadania ( potrzebowałem przelecieć 100km ), przełknąłem ślinę z nerwów. Jest godzina 17:00. Za około godzinę przewiduje się zakończenie termiki na naszym obszarze, a my walczymy ze Zbliżaniem EPGD, co kosztuje nas dużo “pamięci operacyjnej” potrzebnej do pilotowania szybowca, a do przelecenia zostało jeszcze około 35km. Czas leci, a wskazówka wysokościomierza nieubłaganie zmierza ku wartościom poniżej tysiąca metrów. “Tylko nie to, proszę, nie pole, nie dzisiaj”- pomyślałem po czym rzuciłem za siebie: „Chyba termika się kończy co?” – „Wypluj te słowa!” Odparł Tomek.
Widząc błękitną wyrwę w chmurach między Tczewem, a Pruszczem musieliśmy się dokręcić jak najwyżej się da. Po powrocie na 1300 metrów i pozwoleniu miłej Pani ze Zbliżania, Puchacz 3407 wszedł w obszar 022B i lotem ślizgowym polecieliśmy do cumulusa który miał kształt wydłużonego żelka. Dolecieliśmy tam z prędkością 120 km/h przez dość rozległy obszar duszeń, jednak chmura zrekompensowała nam trochę wysokości. Skierowaliśmy się już prosto w stronę Pruszcza, tnąc powietrze z prędkością wskazywaną przez krążek McCready’ego. Wysokościomierz pokazywał 650 metrów, wiatr wiał z boku, dolot był na styk, więc dla spokoju pokrążyliśmy w jednym małym kominku i ruszyliśmy dalej. Widząc betonowy pas startowy wojskowej części lotniska byłem ogromnie szczęśliwy. Mało kto wierzył, że uda nam się to zrobić, w końcu niecałe 6 godzin wcześniej padał śnieg, a FIS zdecydowanie odradzał nam tego lotu! Po sprawdzeniu lotniskowego rękawa, który wskazywał wiatr z północy wykonaliśmy niski przelot, delikatnie wybierając i skręcając z wiatrem. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do hangaru, otworzyliśmy kabinę i wyszliśmy na zewnątrz, przemarznięci ale szczęśliwi z tego wyczynu. Doprowadziliśmy więcej krwi do swoich lodowatych nóg, po czym schowaliśmy szybowiec. W wyszkoleniu omówiliśmy to się działo, przelot został wpisany do książki pilota (przelecieliśmy 144 km). Filip Jantarem lądował w polu jakieś 100 km od Pruszcza, Marcin był zadowolony z termiki nadlotniskowej w Kornem, a my poszliśmy na pizze, po czym rozeszliśmy się do domów.
Podsumowując widzę teraz, że to dopiero początek. Początek ciekawej i pełnej wrażeń przygody jaką jest szybownictwo. Dla pilota nie jest to tylko podziwianie widoków ale często trudna walka z naturą, swoimi słabościami, taktyką i analitycznym myśleniem tak potrzebnym aby bezpiecznie i możliwie szybko oblecieć wyznaczoną trasę. Podczas lotu nauczyłem się dużo, ale też wiem jedno następną trasę przelecę samodzielnie!
Maksymilian Nastały