Wyczekany przelot

Ostatnim z brakujących warunków do mojej licencji był przelot z instruktorem na odległość minimum 100km. Od dłuższego czasu nie udawało mi się go zrobić bo albo pogoda, albo wojsko, albo brak wyciągarkowego, albo brak instruktora.

Wchodząc na nasze szybowcowe forum uświadomiłem sobie, że jest to ostatnio najczęściej odwiedzane przeze mnie miejsce w internecie. Tam, w dziale dotyczącym lotów w Pruszczu pojawił się wątek „Piątek 06.09”, w którym dwóch pilotów deklarowało chęć latania, a co dla mnie ważniejsze chęć latania zadeklarował również instruktor. Zacząłem się niezdrowo podniecać ale natychmiast przypomniałem sobie o jeszcze kilku innych koniecznych „oraz”.

Następnego dnia byłem na lotnisku o 10.oo – zejefajna pogoda, trzech pilotów, sprawny sprzęt, instruktor i wyciągarkowy w drodze ( dziękuję Danielu za pomoc! ), a wojsko miało wkrótce zwolnić przestrzeń.

Zwarci i gotowi czekaliśmy na „kwadracie”, w końcu o godzienie 13:40 wystartował Pirat, a 5 minut później DG. Ponieważ byliśmy na lotnisku sami, więc sam musiałem przyciągnąć liny dla Puchacza, którym mieliśmy lecieć. Jadąc naszą złomiastą ściągarką wsłuchiwałem się w jej silnik i modliłem się, żeby się nic nie zepsuło. Wystartowaliśmy o godzinie 13:57, „ależ jestem szczęśliwy”, „teraz już nic nas nie zatrzyma”, „mam przelot w kieszeni” – takie myśli biegały mi po głowie. Dwadzieścia minut później po nierównej walce z siłami natury pokornie wylądowaliśmy na lotnisku. Gdy Pirat i DG latały sobie wysoko my Puchaczem nie mogliśmy znaleźć żadnego konkretnego noszenia – „jużem witał się z gąską…” pomyślałem.

Mieliśmy jeszcze jedną rozciągniętą linę ale nie mogliśmy startować bo nad lotniskiem latał Mi2. Czas działał na naszą niekorzyść i z każdą upływającą minutą malała szansa na wykonanie przelotu. Zgodnie stwierdziliśmy z instruktorem Tomkiem, że próbujemy dalej, i o godzinie 14:35 wystartowaliśmy drugi raz. Tym razem bez problemów po starcie znaleźliśmy noszenie i wykręciliśmy się na 900m – wyżej niestety nie można, ponieważ to maksymalna wysokość z jaką szybowce mogą latać w strefie Eko – by móc być wyżej musieliśmy przeskoczyć do strefy Delta ale w jej kierunku nie było widać żadnych sensownych chmur.

Lecąc pod wiatr parę razy podkręcaliśmy się w niemrawych noszeniach, a naszym najbliższym celem była rozbudowująca się chmura w połowie drogi do Skarszew. Dolecieliśmy pod nią na wysokości 460m i tu zaczęło się poszukiwanie noszenia, które mógłby nam dać nieco więcej wysokości. Widoki były piękne ale drzewa „zbyt wysokie” by móc spokojnie cieszyć się tym co było widać poza kabiną. Stery przeją Tomek i przez chwilę zrobiło się cicho w kabinie – chwila skupienia na odzyskanie wysokości. W dość słabym i poszarpanym noszeniu zyskiwaliśmy kolejne metry wysokości. Gdy przekroczyliśmy 700m Tomek przekazał mi stery, ja dokręciłem do wysokość 1500m i właściwie dopiero od tego miejsca można było się cieszyć prawdziwym szybowaniem – polecieliśmy dalej.

Plan był taki by trzymać się zachodniej granicy stref Pruszcz Area, potem przez Starą Kiszewę na Bory i do Borska. Trafiały nam się noszenia do 3m/s, podstawa chmur nad Borami wynosiła ponad 1900m ale my z uwagi na ograniczenia stref nie mogliśmy być wyżej niż 1800m. Niestety nie każda chmura chciała nas zabrać i dość często mieliśmy problem z trafieniem w noszenie. Po doleceniu w okolice lotniska w Borsku zrobiliśmy kilka zdjęć i zawróciliśmy do domu. 45km od Pruszcza wykręciliśmy wysokość 1800m i Tomek zastanawiał się czy uda się dolecieć do lotniska lotem ślizgowym. Niestety nie udało się; niby wiatr nam pomagał ale duszenia po drodze były na tyle duże, że 15km przed lotniskiem trzeba było się podkręcić. Po odzyskaniu wysokości mieliśmy dolot!

Naoglądałem się pięknej Polski, polatałem w kominach z Piratem, z ptakami i …. szybującymi roślinami. Na koniec Tomek zorganizował mi „wesołe miasteczko” oraz bardzo efektowne lądowanie podczas, którego wcale się nie bałem 😉 Wylądowaliśmy w EPPR o godzinie 17:01 wykonując w czasie 2h 26min trasę 118km.

Chciałbym być dobrym pilotem – taki mam plan – ale ten przelot uświadomił mi, że droga przede mną daleka. Najważniejsza lekcja, jest taka, że nie należy odpuszczać, trzeba wyznaczyć sobie cele i do nicho dążyć, a przy okazji cieszyć się widokami i lataniem! Mam nadzieję, że to nie ostatni przelot z Tomkiem, kolejnym razem pewnie będę w stanie nauczyć się więcej.

Podsumowując – szybownictwo to sport zespołowy gdzie kilka czynników musi zadziałać równocześnie aby się udało, i często się nie udaje ale może tak właśnie powinno być żeby smak zwycięstwa był wyjątkowy.

Stach.